piątek, 30 lipca 2010

"Królowa Lata" - Melissa Marr królowa lata


Długo zastanawiałam się jak moge opisać tą książke. Co prawda połknęłam ją w ciągu dwóch dni delektując się przy tym odpowiednią muzyką w odpowiednim momencie danej sceny, dokładnie tak jak zaplanowała to autorka Melissa Marr.. jednak czy mogę powiedzieć, że była to książka niesamowita? Zaskakująca? Dodająca skrzydeł? Chyba jednak nie do końca...
Zafacynowała mnie okładka, połączenie mrozu, sopli, lodowatego oddechu z delikatnym, nadal kwitnącym kwiatem zasianym na dłoni niebieskiej kobiety. Czując powiew zimna, szukając ogrzania w kubku gorącej czekolady otworzyłam magiczne wrota tejże tajemniczej i zimowej powieści. Zaczęła się bardzo... brutalnie - autorka już w pierwszych linijkach tekstu wrzuciła czytelnika (bez uprzedzenia) w otchłań pełną wróżek, strachu, bezczelności i muzyki country bez wcześniejszego wyjaśnienia czy wizualizacji. Bo skąd miałam wiedzieć, że w tej książce wróżkami nie są małe latające i uśmiechnięte stworzonka lecz isoty wielkości człowieka, z tatuażami, kolczykami czy drapieżnymi pazurami? Poczułam się oszukana, bo wszystkie moje wyobrażenia przez pierwsze kilka stron książki okazały się błędne i fałszywe.
Mimo to czytałam dalej. Nie poddając sie pierwszemu wrażeniu przechadzałam się dalej przez kolejne zaspy śniegu, zamarźnięte wodospady, rozpadające się przez ujemną temperaturę mosty oraz uciekałam ile sił w nogach przed wilkami oraz bezlitosnymi wodnymi wróżkami aby ukryć się pośród ścian o stalowej powłoce (np. pociągu). Nagle cała sceneria pochłonęła mnie tak bardzo, że wszystkie emocje i myśli głównej bogaterki spłynęły na mnie niczym promienie słoneczne w zimny, pochmurny dzień. Przestałam widzieć litery, moim oczom ukazały się obrazy, jeden niesamowicie wyraźny film, któremu poddałam się bez słowa sprzeciwu. Każde wymówione słowo Keenana było niczym skierowane do mojej osoby, każda przerażona mina Aislinn wydawała się być winą moich nieprzemyślanych i okrutnych działań, zaś namiętność Setha była niczym przelana na moje zesztywniałe od jednej pozycji ciało.
Wszystko toczyło się po jak najlepszym torze, we wszystko byłam skłonna uwierzyć, mając nadzieję, że nic nie zaburzy tej harmonijnej walki gorącego Króla Lata z bezwględną i okrutną Królową Zimy. Do czasu... do czasu kiedy to wszystko nie zaczęło być takie przewidywalne, kiedy to zagmatwana sytuacja przyjaźni i miłości zeszła na drugi plan aby ustąpić miejsca dość prostemu myśleniu i jeszcze prostszemu zakończeniu. Jedyną obawą, którą tak naprawdę na siłę się doszukiwałam, była niepewność związana z możliwością odwrotu, z możliwością pozostawienia świata na łasce złej czarownicy.. ale tak jak napisałam, było to doszukiwanie się czegoś, czego tak naprawdę nie było. Nie żałuję przeczytania "Królowej Lata", jednak ostatnie strony powieści po prostu mnie zawiodły, sprawiły, że świat wróżek pokrył się mgłą mego umysłu, który już nigdy najprawdopodobniej nie wyjdzie na światło dzienne - pozostanie w głowie jako miła lektura na gorące dni (w celu ochłodzenia umysłu i ciała), ale nic ponadto.. bez uskrzydlenia, bez iskry w oku. Widać tak miało być, widać autorce spieszyło się, aby jak najszybciej wydać książke i nie pozostawić żadnego promyka w treści zakończenia.

Była jednak jedna rzecz, która mnie zaintrygowała i za którą podziwiam Melisse Marr - mianowicie przed każdym nowo rozpoczętym rozdziałem dodawała odpowiednie cytaty, umożliwiające zapoznanie się z nadchodzącymi zdarzeniami w książce. Były to wspaniałe słowa z dzieł o wróżkach, o legendach, o folklorze zachowane w idealnej tonacji i charakterze powieści. Dodawało to smaczku, niczym truskawka na czubku kawałka waniliowego tortu.

Polecam tą książkę, choć bez wyobrażania sobie perły pośród innych dzieł. Tak na miłe spędzenie letniego popołudnia, na szczyptę ochłody i kroplę mrocznej magii (widzenia).

5 komentarzy: